05 sierpnia 2006

Gimme a F(elicity)!


Pamiętam jak parę lat temu widziałem reklamówki serialu o bujnowłosej studentce imieniem Felicity. Pomyślałem sobie, że to zapewne musi być jakaś rzewna beznadzieja, kicz. Odtrąbiony w Polsce amerykańskim hitem, a tak na prawdę będący wyplutym odrzutkiem tamtejszego przemysłu telewizyjnego.

Zdanie zmieniłem zupełnie przypadkowo w ubiegłoroczne wakacje. Skacząc po kanałach zobaczyłem znajomą buzię. Jak się okazało, następnego dnia (odcinek oglądany od połowy wciągnął mnie tak bardzo, że włączyłem telewizor następnego dnia), była to właśnie Keri Russel grająca tytułową bohaterkę w znienawidzonej-bez-oglądania "Felicity".

Pierwsze co mnie urzekło, to właśnie gra Keri. Była naturalna, lekka jakby po prostu przyszła na plan i była sobą. Następnie odkryłem szepty. Bardzo wiele scen było kręconych w półmroku, gdzie widać było tylko twarze aktorów, nierzadko tylko ich profil. Mówili cicho, nieśpiesznie. To wszystko tworzyło atmosferę uczestnictwa widza w życiu bohaterów.

Wtedy, kiedy po raz pierwszy raz oglądałem ostatnie półtora sezonu, odebrałem serial jako  dość zabawną opowieść o perypetiach miłosnych głównej bohaterki. Bardziej skupiałem się na wianuszku dość ekscentrycznych przyjaciół (np. moja faworytka Meghan), niż na miłosnym trójkącie, bo akurat to mnie nie fascynowało. Teraz, kiedy dano mi kolejną szansę na obejrzenie przygód Felicity, będąc już po pierwszym roku studiów, odkryłem jak bardzo realistycznie oddano życie studenckie. Nie chodzi tylko o przygody miłosne w ubikacji, ale o problemy w raz ze zbliżanie się ostatniego roku studiów, czy znalezieniem środków na życie.

I zapewne, niektórym może się to wydać śmieszne, ale ja czekam 2 razy w tygodniu na godzinę 24, by móc zobaczyć, kórego z nich wybierze Bena, czy Noela. Ta wyważona, realistyczna opowiastka o naiwnej, poczciwej dziewczynie daje na prawdę wiele przyjemności z oglądania. A przecież o to w telewizji chodzi.

Etykiety: ,

AddThis Social Bookmark Button AddThis Feed Button

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Mnie się też te szepty podobają. I muszę przyznać, że gdyby nie te love story, które mnie już trochę męczyło, to serial byłby fajną opowieścią o studentach (normalnych, a nie w stylu Paris Hilton). Fajny był też Havier/Xavier ;)

6.08.2006, 16:38  

Prześlij komentarz

<< Home

Wpisz adres e-mail aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach:

Delivered by FeedBurner